W ciemnym kinie możesz odpuścić wszystko, popłakać się i pośmiać. O swojej fascynacji kinem opowiada Cezary Żołyński, znany gorzowski aktor i fan Star Wars
Irytuje mnie, gdy ktoś mówi, że w tej szarej komunie nic nie oglądaliśmy poza kinem radzieckim. To absolutna nieprawda. A niby gdzie obejrzałam wszystkim angielskich młodych gniewnych, całą Nową Falę?. To wszystko było w normalnych kinach - mówi Lidia Przybyłowicz, która w dawnym "Kolejarzu" zaczynała pracę w gorzowskiej kulturze. Tam też rozwijała gorzowski Dyskusyjny Klub Filmowy.
Przed wojną to był cały kompleks rozrywkowy, z restauracją i kabaretem. Nazywał się Kyffhäuser i od niego wzięło swoją nazwę kino. I tylko kino pozostało.
Widział pan taki film "Cinema Paradiso"? To w połowie jest moja historia, mój życiorys - uśmiecha się Zbigniew Zimnawoda, operator kinowy, który wyświetlał filmy we wszystkich gorzowskich kinach. I obserwował, jak zmienia się kino: od taśmy 35 mm do nośników cyfrowych.
"Życie nie jest takie jak w kinie. Życie jest dużo cięższe - mówi w słynnym filmie Giuseppe Tornatore "Cinema Paradiso" stary operator Alfredo. Ale - przyznajmy - życie z pewnością byłoby jeszcze cięższe, gdyby nie właśnie kino.
Lubiłem też kino ?Słońce? bo miało balkon i z pierwszego rzędu świetnie się oglądało filmy, bez szukania luki między głowami. Nas, dzieciaków najbardziej cieszyły filmy Disneya i inne bajeczki.
Tym filmem debiutował przyszły kapitan Kloss. Nas, dzieciaków, interesowała najbardziej sekwencja, w której bohater filmu buduje chałupniczym sposobem szybowiec. Pamiętam, że po tym filmie kilku moich kolegów planowało ucieczkę na Zachód takim własnej produkcji szybowcem.
Moja ciotka po wojnie pracowała przez jakiś czas w kinie "Capitol". Miałem wtedy cztery albo pięć lat i często podrzucano mnie do niej na przechowanie. Ciotka sprzedawała bilety i wpuszczała widzów na salę. Mnie sadzała w ostatnim rzędzie na wolnych fotelach przeznaczonych dla obsługi kina.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.