Niedziela, zielonogórski Hotel Ruben. Wieczór wyborczy zorganizowały tu komitet Janusza Kubickiego i Bezpartyjni Samorządowcy, sąsiednią salę zajął PiS. Działacze obu obozów spotykają się na papierosie, nie ma wrogości, jest dużo kurtuazji.
Wiceprezydent Krzysztof Kaliszuk na telefonie pokazuje cytat z artykułu o marszałek Polak – „spakowałam się...”. Chodziło o powrót z Francji 40 lat temu, ale mniejsza o to. Żart budzi radość.
Gdzie wygrywała Koalicja Obywatelska, gdzie PiS i Bezpartyjni [WYBORY]
Jeden z radnych Kubickiego też zagląda w telefon i w spływające wyniki w mieście. – Miażdżymy, miażdżymy – powtarza. „Miazgi” nie było. Prezydent wygrał w pierwszej turze wyraźnie – ponad 57 proc., choć cztery lata temu miał o 11 proc. więcej. W radzie miasta powtórka. Ekipa Kubickiego będzie miała 11 radnych, czyli tyle samo, co ostatnio. A plan zakładał większość w ratuszu.
Drugiej tury więc nie było. Mogła być, gdyby nie fatalny wybór PO. Sławomir Kotylak zdobył w prezydenckim wyścigu ponad 5 proc., czyli pięć razy mniej niż kandydaci Koalicji Obywatelskiej w wyborach do rady miejskiej. Na osłodę Kotylakowi został mandat radnego.
– Po mieście krąży dowcip o tym, że to była najdroższa kampania na radnego w historii – komentuje prof. Łukasz Młyńczyk, politolog z Uniwersytetu Zielonogórskiego. – A poważnie, to Platforma popełniła duży błąd przy obsadzie kandydata na prezydenta. Nie popełniła go w wyborach rady, miała dobre listy. Zyskała radnego na zielonogórskich wsiach, czyli twierdzy Kubickiego.
Sąsiadów z hotelu Ruben bardziej interesowały wyniki do sejmiku. Posłowie PiS liczyli na remis. Tymczasem przegrali, ale nie na tyle, by nie myśleć o stanowisku marszałka. Koalicja Obywatelska ma 11 radnych, PiS – 9 (najwięcej w historii), PSL – 4, Bezpartyjni – 4 i SLD – 2.
Kubicki stworzył jeszcze jeden front wyborczy – do sejmiku. By osiągnąć to, co Bezpartyjni Samorządowcy zaplanowali sobie na Dolnym Śląsku. Projekt „Bezpartyjni” wypalił tam idealnie, powiódł się nie w pełni w Lubuskiem i na Zachodnim Pomorzu. W reszcie Polski przepadł.
We Wrocławiu Bezpartyjni wprowadzili do sejmiku sześciu radnych i bez nich nie da się rządzić. Kłaniać się im muszą PiS i Koalicja Obywatelska. Filozofię polityczną Bezpartyjnych wyłożył we wrocławskiej „Wyborczej” Robert Raczyński, wieloletni prezydent Lubina i mózg operacji Bezpartyjni.
– Do obu tych bloków zachowuję równy dystans. I do obu jest mi równie blisko. To kolejny cel, który udało nam się osiągnąć. Chcieliśmy być obozem między Platformą i PiS i to się udało. Nie jesteśmy więc obozem politycznym, nie scala nas ideologia, a chęć załatwiania wspólnych projektów. Bo polityka to dla nas właśnie droga do załatwiania interesów. A naszą najważniejszą cechą jest zdolność do rozmowy ze wszystkimi – klaruje Raczyński. Sprawę stawia jasno: – o koalicji rozmawiać będę wyłącznie bezpośrednio z Grzegorzem Schetyną i Jarosławem Kaczyńskim. Ostatnie wiadomości są takie, że będzie sojusz z partią Kaczyńskiego.
Identycznie brzmi Łukasz Mejza, lider lubuskich Bezpartyjnych. – Do PO i PiS jest mi tak samo daleko jak blisko. Różnica jest taka, że nam nie chodzi o stołki, a interesy woj. lubuskiego. Przygotowujemy listę inwestycji. Kto się pod nimi podpisze, z tym możemy rządzić – mówi Mejza.
Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli, nie kryje, że z Bezpartyjnymi mu nie po drodze. – Choć cztery lata temu współtworzyłem ten ruch. Myliłem się. Trudno mi zrozumieć, że mieszkańcy dali się nabrać na hasła farbowanych lisów. Bo przecież u nich jest zatrzęsienie partyjnych i to nie tylko z głębokiej przeszłości. A to, że najbliżej im do PiS, powtarzam od dawna.
Bezpartyjni, by współrządzić w Lubuskiem, muszą storpedować koalicję kontynuacji KO-PSL-SLD. Albo przynajmniej wyeliminować Sojusz i go zastąpić. Bo SLD poniósł klęskę w wyborach. Jest cieniem dawnej potęgi.
– Bo to schyłkowa formacja, bez większej siły przebicia, nie zyskuje elektoratu. Młoda lewica szybciej wybierze Biedronia niż Sojusz – ocenia prof. Młyńczyk.
Niewykluczona jest koalicja Bezpartyjnych z PiS. Jedyny kłopot to skuszenie PSL, którego krajowi liderzy wykluczają taki pakt. – PiS chciał nas zniszczyć. A my nie musimy przed nikim klękać. Przez trzy lata chciano nas rozbić, zniszczyć, wylewano wiadra pomyj. A po kampanii, gdy jest ochota opanować cały kraj, to się będzie głaskać po główce? Ja się na taką zabawę nie piszę – komentował w „Wyborczej” szef ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz. Tyle że głos centrali to jedno, a rzeczywistość w regionach to drugie.
– Chcielibyśmy tej koalicji, najbliżej nam do Bezpartyjnych, ale wiadomo, jakie jest nastawienie PSL. I robi się z tego ciężka sprawa. Ale rozmawiamy, przekonujemy. Możliwe, że będziemy mieć koalicje z PSL w powiecie krośnieńskim – mówi Jerzy Materna, zielonogórski poseł PiS.
Jolanta Fedak, szefowa lubuskiego PSL, radzi czekać na ustalenia na szczeblu krajowym. – Dopiero wtedy tu będziemy wiedzieć, o czym i z kim konkretnie rozmawiać o koalicji. Bo trzeba wziąć pod uwagę wyniki takich stronnictw jak Bezpartyjnych. Różnie może być. Jedyne, co można powiedzieć, to że mało prawdopodobny jest nasz sojusz z PiS.
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera
Materiał promocyjny partnera