Nie był wielkim żużlowcem, ale zawodnicy to doceniają, że nie jest tylko teoretykiem, a na własnej skórze poznał tajniki tego niełatwego sportu. Trenera Stanisława Chomskiego wszyscy stawiają w gronie najlepszych fachowców na świecie. Trudno uwierzyć, że gorzowski szkoleniowiec ligowego złota szukał na różnych torach przez 30 lat. W końcu je zdobył, ze swoją Stalą.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Gorzów i dziennikarze "Wyborczej" bliżej Ciebie - znajdź nas na Facebooku i gorzow.wyborcza.pl!

W poniedziałek 3 października, podczas warszawskiej Gali PGE Ekstraligi, zobaczymy na kogo postawili polscy kibice w podsumowaniu sezonu 2016. Dowiemy się, kto został najlepszym zawodnikiem ekstraklasy, najlepszym żużlowcem zagranicznym, najlepszym juniorem, odkryciem rozgrywek. 48-letni wychowanek Stali Gorzów Piotr Świst, który właśnie ogłosił, że po 32 latach bogatej kariery na dobre zsiada z motocykla, nie ma wątpliwości komu należy się nagroda dla najlepszego szkoleniowca. Świst stawia na tego, który wypuszczał go na tor w debiutanckich meczach ligowych. Jego kandydat to 59-letni Stanisław Chomski.

- Niewielu jest w Polsce takich trenerów jak on - mówił jeden z najlepszych zawodników w historii Stali i polskiego żużla. - Pamiętam jak "katował", w pozytywnym tego słowa znaczeniu, nas na siłowni podczas obozów w Szklarskiej Porębie. Praktyk i teoretyk w jednym. Świetne relacje z zawodnikami. Bezkonfliktowy. Był jednym z tych, który do naszej dyscypliny wprowadził wiele nowinek, choćby podkreślenie roli treningu ogólnorozwojowego, czy później pracy z psychologiem. Cieszę się, że dopadł wreszcie swoje pierwsze, ligowe złoto, bo od dawna taki medal mu się należał. Mam nadzieję, że fani też go docenią.

Uczeń mistrza Nieścieruka

Stanisław Chomski licencję żużlową zdobył w 1974 r., rok później zadebiutował w ekstraklasie i jako zawodnik ma w kolekcji trzy tytuły Drużynowego Mistrza Polski, zdobyte u boku takich mistrzów ze Stali jak Edward Jancarz, Zenon Plech czy Jerzy Rembas. Sam nie był wielkim żużlowcem i szybko zrozumiał, że wybuchowej kariery na torze nie zrobi. Pod skrzydłami innego, rodowitego gorzowianina, zmarłego w 1995 r. Ryszarda Nieścieruka, wielkiej postaci polskiego żużla, zrozumiał jednak, że ta dyscyplina i tak będzie jego całym życiem.

Starty w Stali Staszek, a właściwie już wtedy "Stanley", łączył ze studiami na wydziale trenerskim gorzowskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Gdy je ukończył, przestał się ścigać. - Wiedziałem, że mistrza świata nie mam szans, a mogę się spełniać w żużlu w innej roli - opowiadał Chomski.

Za trenerem Nieścierukiem powędrował do Grudziądza, gdzie go wspierał w roli drugiego szkoleniowca. Potem wrócił do Gorzowa, zaczął pracować z młodzieżą. Wspomagał także Edwarda Jancarza i Bogusława Nowaka przy pierwszej drużynie. - Dokładnie pamiętam siódmy tytuł mistrzowski dla Stali, wywalczony w 1983 roku, tam jednak byłem tylko do pomocy, czarnej roboty można powiedzieć. I tego złota nie mogłem zapisać na swoje konto, a jak doskonale wiemy, na następne Gorzów czekał aż 31 lat.

Od tego czasu Chomski wyrósł na jednego z najlepszych, żużlowych fachowców na świecie. To m.in. dzięki niemu zawodnicy zaczęli szerzej patrzeć na to, co robią. Szkoleniowiec uświadamiał im, że nie liczy się tylko to, co robią na torze. Przy jego boku pojawili się fizjoterapeuci, psycholog. Ze żużlowcami Stali Gorzów i nie tylko współpracuje dziś jego córka, psycholog sportu Julia Chomska. - Obcokrajowcy, gdy zaczęli tłumnie podpisywać kontrakty w naszej lidze, nie za bardzo ufali w te metody - opowiadał Jerzy Buczak, wieloletni współpracownik Chomskiego, także fizjoterapeuta kadry narodowej piłkarzy ręcznych. - Zupełnie zmieniali zdanie, gdy spróbowali. Nie chodziło tylko o leczenie, ale o całą pomoc fizjoterapeuty podczas spotkania. O odpowiednią rozgrzewkę i masaże pobudzające. Jednym z pierwszych, który się do tego przekonał, był Jason Crump.

- Gdyby nie było tych wszystkich narzędzi, to w niedzielę w finale w Gorzowie Niels Kristian Iversen z pewnością by nie pojechał - dodał Chomski. - Po wypadku w Grand Prix jeszcze rano nie mógł ruszać rękę. Dzięki pracy wykonanej przez Jurka Buczaka i Konrada Wieczorka, wieczorem punktował dla Stali.

Złoto tylko w Wikipedii

Chomski przez te wszystkie lata był doceniany, cały czas pracował z różnymi drużynami. Gdy w czerwcu 1995 r. został zwolniony po meczu w Częstochowie, gdzie w ostatnim wyścigu, na ostatnim okrążeniu Brytyjczyk Joe Screen za jednym zamachem minął Piotra Śwista i Amerykanina Billy Hamilla, a Stal przegrała z Włókniarzem 44,5:45,5, zaraz znalazł się w Pile. Potem znów był Gorzów, Gdańsk, Toruń i teraz ponownie Gorzów.

W 2005 r. we Wrocławiu wywalczył z reprezentacją Polski Drużynowy Puchar Świata. Cały czas jednak szukał ligowego złota...

- Miałem złoto zapisane w Wikipedii, ale ten tytuł w 1999 roku z Polonią Piła to nie była moja zasługa - opowiadał Chomski. - Wtedy byłem już w Gorzowie, bo zawsze najbliższa memu sercu Stal wzywała do pomocy. Mieliśmy wtedy chyba najmłodszy zespół w historii, a otarliśmy się o play-off. Wcześniej, w 1992 roku był pechowo przegrany mecz w Tarnowie i ostatecznie srebro ze Stalą. W sezonie 1998, gdzie faktycznie jeszcze pracowałem w Pile, trzy defekty motocykli w finale, gdzie moi zawodnicy prowadzili z Polonią Bydgoszcz na 5:1. Tak to jakoś się układało. Przede wszystkim trzeba jednak trafić w takie miejsce, w momencie, gdy drużyna ma możliwość walczyć o najwyższe laury. Mnie ciągnęło jednak tam, gdzie coś trzeba zbudować praktycznie od podstaw. Z tego mam największą satysfakcję. Nie opuściłem Gorzowa w 2002 roku po jedynym w historii spadku z ligi. To były tragiczne czasy, nie życzę nikomu, aby coś takiego przeżył. Ale wrzesień 2007 roku był jednym z tych najpiękniejszych. Mecz z Ostrowem, awans, olbrzymia radość.

Chomski stracił wtedy okulary. Wciąż marzył o złocie. Aż jeszcze raz wezwała go Stal, w ubiegłym roku. W roli strażaka, bo było naprawdę źle.

Zmarzlik spełnił marzenie trenera

Po 31 latach, w 2014 r., pod wodzą Piotra Palucha, stalowcy sięgnęli po ósme w historii mistrzostwo Polski. Kolejny sezon zaczął jednak fatalnie, od sześciu porażek. Wtedy stery w drużynie Stali ponownie przejął Stanisław Chomski. Uspokoił waśnie w parkingu, pogodził liderów, a gorzowianie utrzymali się w ekstraklasie.

Przed sezonem 2016 swojej drużynie dał jasny sygnał: jeśli ominą nas nieszczęśliwe historie to jazda w play-off jest naszym obowiązkiem. Okazało się, że zespół dojechał dalej, do wielkiego finału, sięgnął po dziewiąte mistrzostwo! "Stanley" był szczęśliwy, że w Gorzowie trafił na czas, gdy znów w składzie pojawił się żużlowy diament, który można stawiać na równi z klubowymi legendami - Jancarzem czy Plechem. - Takie Zmarzliki nie rodzą się na kamieniu, czasami na takiego chłopaka trzeba czekać wiele lat, dlatego niech ściga się zdrowo i bawi wszystkich swoją jazdą jak najdłużej - mówił Chomski. - Bartka znam właściwie od dzieciaka, parę ładnych lat naszej współpracy już się nazbierało i mam nadzieję, że dalej będzie ona tak owocna. Tego chłopak nigdy mnie nie zawiódł, dlatego proszę się nie dziwić, że właśnie na niego stawiam w tych najtrudniejszych momentach. Przyznaję, że po 14. wyścigu i bezkompromisowej jeździe właśnie Bartka Zmarzlika po zwycięstwo dla nas, po złoto, ugięły mi się nogi. Ze zmęczenia, ale i oczywiście ze szczęścia. Marzy mi się, aby być przy tym chłopaku, gdy zostanie mistrzem świata. Może zawsze na mnie liczyć, tak jak ja na niego.

Dziś szkoleniowiec z rocznika 1957 może w końcu powiedzieć: jestem spełniony, mam w kolekcji wszystkie ligowe medale. - Medal faktycznie smakuje jak złoto, marynarka prezesa Zmory spalona, włosy mam pierwszy raz zrobione na szampana, a więc jest pewne, że Stal Gorzów jest żużlowym mistrzem Polski - mówił Chomski.

To mistrzostwo jest przede wszystkim dla mojej rodziny. Dla żony, która wytrzymała tyle lat ze mną. Tutaj każdym dniem, wakacjami, terminem jakiegoś urlopu rządzi przecież żużel. Także pamiętam o dzieciach, bo bliscy zawsze byli ze mną, bez względu na okoliczności i mnie wspierali. W tych najtrudniejszych chwilach szczególnie się to docenia i dziękuję im za to.

Chciałbym kolejnych medali i będę o nie walczył, ale nie wolno niczego planować, bo w tak silnej, żużlowej lidze jak polska o zwycięstwie decydują naprawdę niuanse, każdy medal to jest sukces. Ochoty do pracy na pewno mi nie brakuje. Chwilę poświętujemy, odpoczniemy, a potem bierzemy się za składanie drużyny, która spróbuje dać kibicom następną radość. To też jest ich złoto. Tych, którzy byli z nami na dobre i na złe, ale również tych wątpiących. Czasami warto z oceną poczekać do ostatniego wyścigu sezonu. Taki jest właśnie żużel. Piękny, bo nieprzewidywalny.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Jarosław Kurski poleca
Więcej